Archiwum kategorii: Eric Berne

Nagroda im. Erica Berene’a za model Trójkąta Dramatycznego, Stephen Karpman (1973)

Przemówienie to zostało wygłoszone na dziesiątej Konferencji ITAA w San Francisco, w sierpniu 1973 r., podczas uroczystości otrzymania przez Stephena Karpmana nagrody im. Erica Berne za artykuł opublikowany w 1968 r. w Dzienniku Analizy Transakcyjnej (Transactional Analysis Journal) pt. „Bajki i analiza skryptu dramatycznego” (wersja polska tego artykułu znajduje się w sekcji Psychoterapia). W artykule tym Karpman po raz pierwszy przedstawił swoją oryginalną koncepcję Trójkąta Dramatycznego. W przemówieniu autor modelu dzieli się swoimi wspomnieniami z okresu, gdy udało mu się powiązać własne obserwacje i spostrzeżenia dotyczące otaczającej rzeczywistości i stworzyć model, który obecnie znajduje zastosowanie w praktycznie każdej dziedzinie życia opartej na komunikacji międzyludzkiej.

Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do otrzymania przeze mnie tej nagrody. W szczególności chciałbym podziękować Ericowi Berne, którego troska i rady nadały kształt mojej pracy, członkom Seminarium Analizy Transakcyjnej w San Francisco, dzięki którym poczułem, że to co robię jest ważne, oraz ludziom z ITAA (Międzynarodowe Stowarzyszenie Analizy Transakcyjnej) za pozytywne głaski, które otrzymałem od nich za trójkąt dramatyczny. Dziękuję także tym, którzy przekonywali mnie, że mój trójkąt jest naprawdę dobry, i że trzy kręgi i trójkąt były wszystkim, czego potrzebowali, aby leczyć pacjentów. Dziękuję ludziom, którzy zaczęli nazywać go Trójkątem Karpmana – nie mam pojęcia jak to się wszystko stało, ale to, co zaszło, to też były dla mnie pozytywne głaski. Dziekuję także tym wszystkim, którzy obecnie korzystają z modelu Trójkąta, a o których ja sam nigdy nie słyszałem. Chciałbym wam wszystkim bardzo podziękować.

Zgodnie z tradycją, laureat nagrody przedstawia historię powstania swojego pomysłu. Dla mnie pomysł modelu Trójkąta był kontynuacją kilku innych pomysłów. W obecnej formie Trójkąta Dramatycznego używałem przez kilka lat pracując w moich grupach terapeutycznych. Nie opisywałem go w jakiś szczególny sposób, ani nie zdawałem sobie sprawy, że może mieć on jakiekolwiek znaczenie dla kogoś spoza tych grup.

Przeglądałem ostatnio moje pierwsze notatki dotyczące trójkąta ze stycznia 1965 r. Rysowałem wtedy różne kółka i inne symbole, próbując rozgryźć sposoby, w jakie rozgrywający mógłby przechytrzyć pomocnika obrońcy podczas meczu footbolu amerykańskiego. Znalazłem wtedy pierwszy, oryginalny diagram, który przedstawiał się następująco:

Rys 1

Dla tych, którzy nie znają znaczenia liter, Trójkąt przedstawia: Rozgrywającego (QB – ang. quarterback) w jednym rogu, Biegacza (RB – ang. running back) w drugim rogu, Pomocnika obrońcy (DHB – ang. defensive halfback) w trzecim rogu.

Wypracowałem system zer, plusów i minusów opisujący sposoby wykiwania obrońcy tak, aby spodziewał się konkretnego rozegrania, a następnie wykonanie innego. Była to seria udawanych biegów i prawdziwych podań, udawanych podań i prawdziwych biegów itd.

Jeden z pierwszych diagramów, który wykorzystywał w większym stopniu podstawowe role w drużynie footbolowej wyglądał następująco:

Rys 2

Widać tutaj pierwsze role charakterystyczne dla późniejszych ról w Trójkącie Dramatycznym: D to Głupek (ang. dummy), P to Prześladowca (presecutor) + podwójne linie oznaczały oszustwo, V oznaczało Ofiarę (victim), T oznaczało oszusta (trickster).

Po narysowaniu tego mogelu siedziałem nad nim jeszcze trochę i wpasowałem w niego podstawowe role ze skryptużyciowego. Próbowałem rozpracować proces pisania scenariuszy telewizyjnych po prostu przez przypisywanie symboli ról poszczególnym osobom, a następnie przenosząc akcję i role do miejsc wziętych z życia. Miałem już wtedy jasność, że to będzie trójkąt. Pewnego razu wpadłem na pomysł, aby kupić sobie dwanaście drewnianych trójkątów do kul bilardowych, napisać P (presecutor – oprawca), R (rescuer – wybawca) i V (victim – ofiara) w każdym rogu, i obracać je przypadkowo na rzędach drewnianych kołków, np. cztery rzędy kołków dla czterech aktów opowieści. Wynik początkowy wyznaczałby to, co dana postać odgrywałaby w następnej scenie.

Miałem też inny pomysł, aby rzucać kostki do gry na planszę, na której zaznaczone byłyby różne sytuacje i miejsca, takie jak „odchodzenie od” i „podchodzenie do” danej postaci. Na ściankach kostki wypisane byłyby nazwy postaci, takie jak: oprawca, głupek, oszust, wybawca itd. Dramat pociąga za sobą zmiany zarówno ról jak i miejsc, w których wydarzenia mają miejsce. Diagram Miejsc (lokalizacji) został przedstawiony w artykule „Bajki i analiza skryptu dramatycznego”, w którym pojawił się Trójkąt Dramatyczny.

Później pracowałem nad następnym pomysłem, gdzie rysowałem na papierze rzędy kwadratów, tak jak na papierze milimetrowym, a następnie wypełniałem je bardziej skomplikowanymi symbolami, które poprzednio wypracowałem. Alfa wyznaczało właściwy początek, haczyk oznaczał kontynuację, „X” reprezentował zamianę, omega była symbolem zakończenia akcji, itd.

Brzmi to skomplikowanie, ale byłem w stanie usiąść i narysować coś, z czego można było potem stworzyć pewną historię. To był pierwszy raz, kiedy „X” pojawił się jako symbol oznaczający zmianę i jest on obecnie używany we Wzorze na Grę Psychologiczną. Artykuł „Bajki i analiza skryptu dramatycznego”, który opublikowany został w kwietniu 1968 r. był rozszerzeniem mojej pracy nad koncepcją skryptu dramatycznego. W tym czasie na seminariach w San Francisco pracowaliśmy nad teorią skryptu pod kierownictwem Claude’a Steinera. Wtedy właśnie zauważyłem, że w jego matrycy nakazu nie było miejsca na fabułę skryptu. Pracowałem więc dalej nad swoją koncepcją skryptu dramatycznego, a swój artykuł o analizie bajek napisałem, aby zaprezentować myślenie dotyczące analizy fabuły (sekwencji wydarzeń) w skrypcie. W latach 1966-1967 moja praca nad skryptem dramatycznym wraz z pacjentami dotyczyła w szczególności bajek i zamian poszczególnych elementów skryptu w ich życiu, a nie nakazów. Zacząłem pisać swój artykuł po tym jak zobaczyłem filmDolina Lalek„, w którym występowały wszelkie rodzaje zamian elementów skryptu. W filmie jak w życiu; ktoś wyjeżdża z Nowego Jorku do Paryża, następnie przenosi się do Los Angeles, najpierw czuje się tam dobrze, a a potem źle itd. Film ten był tym ostatnim elementem układanki, którego potrzebowałem, żeby zacząć pisać.

Widziałem ten film w czasie, gdy Eric mówił sporo o bajkach, ponieważ pisał o nich wtedy w swojej książce „Dzień dobry i co dalej”. Było to w 1967 r. Pracowałem bardzo ciężko przez cały miesiąc żeby dotrzymać terminu oddania pracy. Wysłałem wstępną wersję artykułu Ericowi do przejrzenia. Ludzie, którzy znają Erica wiedzą, co zrobił z taką wersją. Natychmiast została mi ona odesłana, a on sam powiedział mi przez telefon: „Ludzie będą cytować cię przez następne dwieście lat, więc mógłbyś zrobić sobie przysługę i zacytować dobrze siebie samego za pierwszym razem”. Termin oddania artykułu był już wtedy przekroczony, a ja nie chciałem czekać następnych trzech miesięcy, ponieważ włożyłem w to sporo pracy, napisałem więc drugą wersję i odesłałem mu ją, a on ją opublikował. Od tamtej pory koncepcja Trójkąta Dramatycznego rozprzestrzeniła się w sposób dla mnie zadziwiający i wkrótce zacząłem z tego powodu otrzymywać wiele pochwał na konferencjach analizy transakcyjnej. Po tym sukcesie nie zaprzestałem zbierania informacji na temat ulepszania mogelu. Istniejący model wyjaśniał jednak koncepcję dynamiki zmian ról samodzielnie. Z czasem model Trójkąta stał się używany jako trójkąt do gry a jego kształt uprościł się i sprowadził do zwykłego trójkąta ze strzałkami, które dodano w miarę używania modelu. Z czasem wypracowałem też kilka uproszczeń i wyjaśnień dot. koncepcji Trójkąta. W przypadku Analizy Strukturalnej pokazujemy, że gdy ktoś już jest w trójkącie to odgrywa wówczas (on i wszyscy pozostali) wszystkie role jednocześnie. Dla Analizy Transakcyjnej na trójkąt nałożone są strzałki transakcyjne, a dla analizy gier na trójkąt nałożone są zakrzywione strzałki po bokach wskazujące na zamianę.

Rys 3

Dla ludzi zainteresowanych procesem twórczym pozwolę sobie podzielić się obserwacją, że przyszło mi to wszystko do głowy jednocześnie, jak prądy w rzece schodzące się nagle w jeden główny nurt. Te prądy były zapoczątkowane czterema najważniejszymi zainteresowaniami w moim życiu, które spotykały się w jednym miejscu. Pierwszą pasją było moje zainteresowanie sportem, któremu poświęcam do dziś dużo czasu.

Drugą sferą zainteresowań była fascynacja dramatem, pisaniem skeczy, graniem w sztukach, przygotowywaniem planu, tworzeniem i graniem w filmach. Właściwie to zacząłem próbować analizować skrypty dramatyczne dziesięć lat wcześniej, w Londynie, po wielokrotnym obejrzeniu filmu „Wichrowe Wzgórza”.

Moją trzecią pasją była sztuka. Malowałem i moje prace były wystawiane w galeriach i muzeach przez ponad piętnaście lat. Trójkąt, zanim nadany został mu ostateczny kształt obowiązujący do dzisiaj, był więc właściwie wynikiem rysowania wielu wariacji diagramu podstawowego. Było tego około dwudziestu lub trzydziestu różnych wersji, zanim doszedłem do tej właściwej. Pamiętam jak porównywałem diagramy do chemii organicznej. Drugi diagram wyglądał dla laika jak chemiczna molekuła, jeśli obserwator nie wiedziałby, co znaczają symbole.

W końcu moją czwartą pasją była wynalazczość. Pamiętam, że moją pierwszą decyzją skryptową z okresu, gdy miałem jakieś osiem czy dziewięć lat, było zostanie wynalazcą, a moim bohaterem był Edison, później zastąpiony przez Erica Berne’a. Kończąc to przemówienie w duchu nagrody naukowej imienia Erica, chciałbym zachęcić cudowne Dzieci (stany Ja-Dziecko) każdego z członków ITAA, do tego, aby spisywały swoje pomysły tak jak ja, a na pewno wynikną z tego dobre rzeczy. Dziękuję Wam raz jeszcze.

Dr Karpman jest Honorowym Członkiem, Nauczycielem oraz Przesem Seminarium Erica Berne’a w San Francisco, USA (w 1972 r.) * Tłumaczenie dla www.analizatransakcyjna.pl za zgodą S. Karpmana, sierpień 2007 (P. Pajer)

Odchodząc od teorii wpływu interakcji interpersonalnych na uczestnictwo niewerbalne, Eric Berne (1970)

Wykład ten był jego ostatnim wystąpieniem publicznym. Wygłosił go 29 czerwca 1970 roku na dorocznej konferencji Towarzystwa Psychoterapii Grupowej Golden Gate w USA. Wystąpił tam jako mówca wygłaszający przemówienie otwierające konferencję.

Dzisiaj mam zamiar mówić bardzo poważnie. To będzie przemowa z rodzaju „ja wam pokaże”. Dwa lata temu, gdy zastanawiałem się nad tytułem tego przemówienia, miałem jakie-takie pojęcie o tym co chciałem powiedzieć, ale większość z tego już zapomniałem, więc będę po prostu mówił to, co mi przyjdzie do głowy.

Problem polega na tym, że mimo wszystko w szpitalach stanowych jest nadal pół miliona, lub nawet milion pacjentów. Istnieje więc olbrzymie zapotrzebowanie na usługi psychiatryczne, dzięki czemu mamy obecnie milion zmienionych w warzywa pacjentów biorących fenotiazynę, i szacuje się, że kolejnych 120 milionów ludzi potrzebuje psychoterapii. Największy problem polega na tym jak zamierzamy leczyć pacjentów i o tym właśnie zamierzam dziś mówić. Mam też kilka pytań, takich jak: jak wielu wyleczonych pacjentów znacie osobiście? Czy kiedykolwiek wyleczyliście młodocianego przestępcę przy pomocy psychoterapii? Ilu z nich udało się wyleczyć? Czy kiedykolwiek leczyliście schizofrenika, a jeśli nie, to czemu nie?

Mam dziś zamiar mówić o tym, że psychoterapeuci, podobnie jak gracze w pokera, dzielą się na zwycięzców i przegranych. Jeśli otrzymałeś zgodę swoich rodziców na to, aby być zwycięzcą możesz leczyć pacjentów. Jeśli nie jesteś psychiatrą, możesz być chirurgiem, lub innym lekarzem. Być może powodem, dla którego ludzie wybierają psychiatrię jest to, że nie wymaga się od nich wiele poza organizowaniem zebrań, na których wyjaśniają, dlaczego nie mogą zbyt wiele zrobić. Analogia do pokera polega na tym, że po trzech rozdaniach można rozróżnić, który z graczy jest zwycięzcą, a który przegranym. Widać to po sposobie, w jaki reagują oni na to co się dzieje. Uważam, że podobnie pacjent, po około trzech godzinach jest w stanie rozróżnić, który terapeuta jest zwycięzcą, a który przegranym. A ponieważ większość pacjentów tak naprawdę nie chce wyzdrowieć, bardzo prawdopodobne jest, że pozostaną przy przegranych, jeśli jednak chcą wyzdrowieć mogą znaleźć zwycięzcę. Spróbuję opowiedzieć o tym, jak ludzie robią z siebie przegranych, szczególnie w przypadku nauk społecznych, w których daje się zaobserwować wyjątkowy opór przeciwko temu, aby cokolwiek wiedzieć. Jedyną rzeczą, jakiej nie można powiedzieć na jakimkolwiek spotkaniu dotyczącym nauk społecznych jest to, że naprawdę coś wiesz, ponieważ reakcją na to nie będzie: „powiedz nam, co wiesz”, ale: „pokażemy ci, że tak naprawdę nic nie wiesz”, co jest niespotykane w przypadku żadnej innej dyscypliny naukowej.

Tytuł tej przemowy to miał być taki dowcip, jak mogliście się już domyślić. Jeśli się nie domyśliliście, wasze szczęście, że jesteście tutaj. „Odchodząc od teorii wpływu interakcji interpersonalnych na uczestnictwo niewerbalne” – myślę, że zrozumieliście wszystko, z wyjątkiem słowa „odchodząc”. Postanowiliśmy, że wyrzucimy „w kierunku” i wstawimy „odchodząc”, tak dla zabawy. Jest wiele publikacji, których tytuły zaczynają się „w kierunku”, i zawsze kiedy tak jest, ludzie zastanawiają się, kiedy w końcu „podążając w danym kierunku” będą mogli dotrzeć do celu. A gdy zapytacie autorów tych publikacji, kiedy w końcu zamierzają dotrzeć do celu, odpowiedzą: „No cóż, nie wiemy jak tam dotrzeć, nie wiemy nawet dokąd zmierzamy.” Hmm…, ja uważam, że prawdziwi ludzie wiedzą dokąd zmierzają. Przykładem może być tu pilot samolotu. Pewnego razu wsiadłem na pokład samolotu, i usłyszałem z głośników pilota mówiącego: „Ten lot zmierza w kierunku Nowego Jorku”. Powiedziałem wtedy: „Wypuście mnie stąd, ja chcę polecieć do Nowego Jorku”. Kiedy indziej, gdy leżałem w szpitalu, gdzie miałem mieć usunięte migdałki, chirurg powiedział: „Mam zamiar podjąć kroki w kierunku usunięcia panu migdałków”. Oznacza to innymi słowy, że prawdziwi ludzie nie mówią „w kierunku”. Mówią „Tam zmierzam, i to mam zamiar osiągnąć”. To rozwiązuje problem wyrażeń „w kierunku” i „odchodząc”, i możliwe, że „odchodząc” jest nawet lepsze. Przynajmniej jeśli od czegoś odejdziesz możesz spojrzeć na to bardziej wyraźnie. Co do teorii; teoria może być jedną z dwóch rzeczy. To świetny pomysł „jak”; jeśli pozwolicie użyję tu konkretnego przykładu organizacji Rand Corporation. Ktoś tam właśnie siada przed komputerem albo jakąś bardzo skomplikowaną maszyną liczącą i tworzy teorię dotyczącą ludzkiego zachowania. Całkiem możliwe jest, że dzieje się to bez spoglądania na człowieka. Teoria  może być też prawdziwą teorią wynikająca z doświadczenia. Twoja teoria będzie tym lepsza, im więcej pacjentów spotykasz, lub im więcej godzin spędzasz z pacjentami a mniej przed komputerem.

Następne bardzo modne słowo to “wpływ”. Każdy chce wywierać wpływ. Dla mnie wpływ nie jest tylko głuchym łomotem. Bum! Bum! To jest właśnie to, co powinniście robić ze swoimi pacjentami, a nie tylko głucho łomotać. Wyrażenie „interakcje interpersonalne” jest dla mnie zwykle wyznacznikiem głupoty. Po prostu nie widzę sensu używania tego wyrażenia. Oznacza ono dla mnie coś wręcz przeciwnego: interakcje bezosobowe albo aberracje interpersonalne. Tak właściwie jest to rodzaj błędnego koła, ponieważ znaczy ono: „jeśli będziesz używać wielu mądrych słów, nie musisz dokładnie orientować się w sytuacji, bo to i tak brzmi dobrze.” Oczywiście ja mam w zwyczaju proponowanie użycia terminu „transakcja”. Wartość terminu „transakcja” polega na tym, że jesteś zaangażowany w to, o czym mówisz i że dzielisz się tym z innymi ludźmi. Gdy używasz pojecia „interakcja” mówisz innymi słowy coś w rodzaju „nie wiem, jak tylko zmierzam w tym kierunku”. Transakcja znaczy: „Przynajmniej dotarłem do pierwszego etapu. Wiem, że jeżeli ludzie rozmawiają ze sobą i dzielą się „czymś” to jest to powód, dla którego ze sobą rozmawiają.” Fundamentalne pytanie w psychologii społecznej to: Dlaczego ludzie ze sobą rozmawiają? W większości przypadków interakcja oznacza brak akcji. Ludzie, którzy rzeczywiście zamierzają coś zrobić nie używają słów takich jak „interakcja”. Przypomina mi to mój stary kawał o tym, jak diagnozuje się pacjentów w przeciętnej klinice: osoba, która ma mniej inicjatywy niż psychoterapeuta jest zwana pasywną i zależną. Osoba, która ma więcej inicjatywy niż psychoterapeuta jest zwana socjopatą.

Słowo ”niewerbalne” jest oczywiście również bardzo modne. Osobiście zastanawia mnie to, że jest ono używane jako rodzaj szyboletu. Wielu ludzi robi różne rzeczy ze swymi twarzami i ciałami, jednak kiedy nazwiemy te rzeczy niewerbalnymi, zaczyna to brzmieć nieco sztucznie. Równocześnie ludzie nie rozumieją też przekazu werbalnego. Ciągle jest jeszcze wiele do zrobienia na polu aktywności werbalnej, wiec nie zniechęcajcie się, jeśli nie zgadzacie się z całym tym niewerbalnym tłumem. „Uczestnictwo” zwykle oznacza mówienie na swój własny sposób. Natrafiłem kiedyś na bardzo interesujący przykład dotyczący „uczestnictwa”. Pewnego ranka czułem się wyjątkowo dobrze i wszedłem do pokoju terapii grupowej, w którym ktoś ułożył jeden na drugim kilka taboretów. Zamiast obchodzić je naokoło przeskoczyłem nad stolikami, co bardzo rozśmieszyło pacjentów. Podobało się to zarówno mnie samemu jak i im. Nieco później, w trakcie sesji, pewien pacjent powiedział: „Nie mam żadnych uczuć. Nigdy się nie złoszczę”. Człowiek ten przechodził przez wiele rodzajów grup terapeutycznych, więc po chwili powiedziałem: „Cóż, wyglądasz jakbyś czuł się teraz całkiem dobrze. Czy to nie uczucie?” Pacjent był tym naprawdę zaskoczony, ponieważ nigdy nie przyszło mu na myśl, że dobre samopoczucie też było uczuciem. Jest to więc jeden z problemów dotyczących „uczestnictwa”. Inną bardzo interesującą rzeczą jest to, że śmiech nie jest uważany za wyrażanie uczucia. W pewnych częściach Europy, zapóźnionych o jakieś dwadzieścia czy trzydzieści lat, jedyną rzeczą, która liczy się w grupach terapeutycznych jest złość. Jeśli odwiedziesz jedno z ich wielkich miast, możesz zobaczyć dlaczego wszyscy są tacy wściekli na siebie nawzajem. Jeśli na spotkaniu grupy wszyscy śmieją się przez całą godzinę terapeuta wychodzi z niego przygnębiony i stwierdza: „Nikt nie wyrażał żadnych uczuć. To było złe spotkanie. Dobre spotkanie jest wtedy, kiedy ktoś wyraża złość”.

Pewnego razu odwiedziłem pewną klinikę, w której na zebraniu pracowników po spotkaniu grupowym wszyscy mówili: „Ojej, to było naprawde dobre spotkanie grupowe.” Wszyscy byli zgodni co do tego z wyjątkiem jednej pielęgniarki, która wyglądała na przybitą. Spytałem ją zaraz: „Nie sądzisz, że to było dobre spotkanie?” Odpowiedziała, że nie, wiec spytałem dlaczego. Odpowiedziała: „Cóż, właśnie przeniosłam się tu ze służby medycznej, gdzie standard to zalożenie, że stan pacjentów powinien się poprawiać. Nie rozumiem dlaczego tutaj nazywają to dobrym spotkaniem, skoro niczyj stan się nie poprawił”. Uważam, że była to bardzo dobra obserwacja, ale oczywiście pielegniarka wygłaszająca „taką opinię” zostałaby natychmiast zaatakowana przez wszystkich innych uczestników spotkania, co sprawiłoby, że szybko zaczęłaby myśleć tak jak oni. Odpowiednio rozgrywany, przez ludzi grających na poważnie, poker jest jedną z niewielu prawdziwie egzystencjalnych sytuacji istniejących we współczesnym świecie. Oto, co rozumiem poprzez słowo „egzystencjalny”; każdy jest zdany tylko na siebie. Nikt nie będzie ci współczuł. Jesteś w pełni odpowiedzialny za to, co robisz. Jeśli już umieściłeś pieniądze w puli, nie ma odwrotu. Nie możesz winić nikogo innego. Musisz ponieść wszystkie konsekwencje. Nie możesz się od tego wykręcić. Nie możesz wymigać się od bycia albo zwycięzcą albo przegranym. Liczy się tylko to ile pieniędzy wyniesiesz w kieszeni, i tylko to określa, czy jesteś zwycięzcą czy przegranym. Nikt nie musi zwoływać na ten temat konferencji. To właśnie jest egzystencjalne i myślę, że właśnie dlatego ludzie to lubią i się temu poświęcają.

Następną rzeczą jest to, że nie dostaje się żadnych stypendiów, żeby grać w pokera. Stypendia są przydatne w naukach fizycznych, gdzie, jeśli chce się zbudować akcelerator, trzeba wybrać się do sklepu ze sprzętem i potrzebuje na to trochę pieniędzy. W przypadku nauk behawioralnych stypendium jest zwykle czymś, co dostajesz kiedy nie wiesz co robisz. Jeśli wiesz co robisz, zwykle nie potrzebujesz na to pieniędzy. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzie potrzebują pieniędzy na badania, jeśli nie muszą kupować żadnego sprzętu np. komputera, ponieważ nie rozumiem również, do czego można używać go w naukach społecznych, gdzie mamy do czynienia z kilkoma przypadkami, z którymi możemy sobie poradzić sami, bez zawracania sobie głowy komputerem. Tak więc, w pewnym sensie, terapia powinna przypominać partię pokera. Innymi słowy, liczy się wynik. Jesteś odpowiedzialny za to, co mówisz. Nie możesz się wykręcić i wypłakiwać przed kimś na zebraniach personelu. Ponieważ terapia przypomina pokera, posiada ona pewna unikalne cechy. Na przykład, jeśli jesteś typem bezpośrednim terapeuty, wtedy wszystkie twoje karty są odkryte, podczas gdy pacjent jest w sytuacji uprzywilejowanej i może pozostawić przynajmniej jedną ze swoich kart zakrytą. Oczywiście to ty jesteś profesjonalistą a on amatorem, dlatego też pacjent może mieć tę przewagę.

Następną cechą terapii jest to, że to pacjent zawsze ma jokera. Innymi słowy, nie ważne jak dobrze wam idzie, jak dobrze się rozumiecie, pacjent zawsze może zrobić coś, by pomieszać ci szyki, a ty nic nie możesz na to poradzić. Możesz mieć najpiękniejszą sytuację terapeutyczną na świecie, a wystarczy tylko, że pacjent sięgnie do kieszeni i może to wszystko zniszczyć. W pokerze nie ma żadnego „zmierzania w kierunku”. Albo wygrywasz, albo przegrywasz. Twoja teoria musi być oparta na praktyce. Teorie kawiarniane, tak jak i teoria rytmiczna, nie działają w pokerze. Naprawdę nie ma w tym żadnego rytmu. Musisz pilnować każdej ręki. Ponadto, w pokerze nikt nie mówi na koniec dnia: „Odbyliśmy dziś miłą interakcję interpersonalna, czyż nie?” Mówi się raczej: „Cóż, to była dobra gra” – nie używa się wielosylabowych wyrazów. Co więcej, w pokerze ważny jest przekaz niewerbalny. Wiele w grze zależy od poznania innych graczy i tego, co robią. Staram się tu powiedzieć, że mądre słowa ukrywają prawdę o tym, co dzieje się między ludźmi.

Skoro jesteśmy już przy pokerze, pozwólcie, że pomówię o nim trochę dłużej. Jak wygrywa się w pokerze: po pierwsze, zależy to od umiejętności, a nie od szczęścia przy rozdaniu, i jeśli przegrasz, to nie z powodu braku szczęścia, lecz umiejętności. Skoro przegrałeś rozdanie, to znaczy, że nie powinieneś w nie wchodzić. Są to więc czyste umiejętności. Na tej samej zasadzie odbywa się to w psychoterapii. Jeśli terapia nie wychodzi, to znaczy, że nie powinieneś był w nią wchodzić, lub poczekać trochę dłużej albo zrobić coś co powinno być zrobione. Duża część terapii nie daje się wytłumaczyć naukowo i uważa się ją za kwestię zależną od szczęścia. Tak jak ludzie organizujący tak zwane grupy spotkań. To co powiem może zranić wasze uczucia. Nie rozumiem grup spotkań. Są czysto empiryczne. Nikt tak naprawdę nie wie co robi. Nikt nie ofiaruje się, że cokolwiek zrobi i i tak otrzymujemy dobre efekty. Ma to duże zastosowanie w terapii. Z grubsza biorąc, większość terapii grupowej w tym kraju, przez większość rozumiem 51%, mogłoby być z równym powodzeniem prowadzona przez doświadczonego harcmistrza. Wszyscy jesteśmy bardzo wykształceni, ale wykorzystujemy naszą wiedzę w mniejszym stopniu niż dobry harcmistrz wykorzystuje swoje umiejętności pracy w grupie. Jeśli więc zadajemy sobie trud skończenia tych wszystkich szkół powinniśmy używać naszej wiedzy i nie liczyć na szczęście albo na to, że samo bycie ze sobą w pokoju ma zbawienny wpływ na ludzi, tak jak w grupach spotkań. Przywodzi mi to na myśl inną nazwę dla grup spotkań – grupy wrażliwości. Według mojej definicji grupa wrażliwości to taka grupa, w której wrażliwi ludzie ranią swoje uczucia i nie jestem pewien, czy jest to dla nich dobre.

Następną cechą pokera jest to, że musisz wiedzieć, po co w niego grasz. Grasz po to, żeby wygrać pieniądze i tylko po to. A jeśli nie grasz po to, żeby wygrać pieniądze nie będziesz miał z tego żadnej przyjemności ani ty, ani ci, z którymi grasz. Musisz też wiedzieć parę innych rzeczy. Musisz znać zasady gry. Musisz wiedzieć jakie są stawki. Musisz to wiedzieć również w terapii. Inna analogia jest taka, że w pokerze możesz zawsze poznać przegranego po pierwszych trzech rozdaniach, ponieważ zawsze mówi „powinienem”, „gdyby tylko” albo „chcę zobaczyć następną kartę”. „Chcę zobaczyć następną kartę” to zebranie personelu. Innymi słowy, „Jeśli zrobiłbym to inaczej, lub gdybym się tego trzymał, co by się stało?” Kiedy pacjent rezygnuje, idziesz na zebranie personelu żeby dowiedzieć się dlaczego zrezygnował, co jest jak oglądanie następnej karty, a inni powiedzą ci, co powinieneś był zrobić, chociaż oni też tego nie wiedzą, więc jest to tylko wzajemne wymienianie miłych słówek. Chciałbym wspomnieć tu kilka rozmów, jakie ostatnio przeprowadziłem. Rozmawiałem z pewnym bardzo dobrze wykształconym terapeutą na temat jednego pacjenta. Z jakichś powodów terapeuci zawsze chcą rozmawiać o pacjencie, kiedy pojawia się coś do obgadania. Otóż okazało się, że on przyjmował żonę pięć razy w tygodniu, a ja raz w tygodniu przyjmowałem męża, więc chciał przeprowadzić długą rozmowę. Powiedziałem wtedy: „Cóż, mąż wygląda mi trochę na paranoika, a ja obawiam się leczyć paranoików, ponieważ z mojego doświadczenia, kiedy są już prawie wyleczeni często pojawiają się u nich bardzo poważne schorzenia fizyczne, jak pęknięty wrzód, cukrzyca albo choroba wieńcowa.” Kiedy mówię o prawie wyleczonym paranoiku mam na myśli takiego, który rozmawiał o swoich fantazjach analno-sadystycznych.

Co do słowa „sadystyczny”. Sadystyczny to taki, u którego zadawanie cierpienia wywołuje erekcję – to jest sadyzm. Masochistyczny to taki, który doznaje seksualnej przyjemności, gdy zadaje mu się cierpienie. Czasami jednak ludzie używają zwrotów sadystyczny i masochistyczny symbolicznie. Teraz każdego, kogo nie lubisz możesz nazwać sadystycznym. Ja jednak wolę pozostać przy oryginalnej definicji. Sadystyczny oznacza kogoś czerpiącego przyjemność seksualną z zadawania fizycznego cierpienia. W innym przypadku słowo to wydaje się bezużyteczne. Paranoicy miewają sadystyczne, lub analno-sadystyczne fantazje. „Analny” nie oznacza tutaj „nie lubię cię, więc nazwę cię analnym, kompulsywnym, albo jeszcze jakimś innym”, oznacza to po prostu analny. Tak więc paranoicy mają fantazje dotyczące wkładania ludziom w odbytnice traumatycznych przedmiotów, takich jak drewniane pałki. To właśnie są fantazje analno-sadystyczne, nie ma w nich nic symbolicznego. Jeśli pacjent zaczyna o nich rozmawiać to nie mówisz mu „Hej, to może zajmiemy się twoimi fantazjami analno-sadystycznymi.” Myślę, że rozmowa taka może mieć miejsce, gdy relacja, czy przeniesienie jest już tak dobre, że pacjent chce opowiedzieć ci o tych fantazjach. Wtedy jest on gotowy do tego, aby je porzucić i zacząć żyć normalnie. Właśnie w tym momencie, tak wynika z mojego doświadczenia, często pacjent nagle zapada na jakąś chorobę fizyczną. A nie ma nic bardziej nagłego niż pęknięty wrzód żołądka. Powiedziałem więc temu psychoterapeucie, „kiedykolwiek próbujesz wyleczyć paranoika…” a on mi na to „przecież nie chcesz go wyleczyć, po prostu chcesz sprawić, że poczuje się z tym dobrze i komfortowo, i będzie zdolny z tym żyć.” To według mnie było raczej typowym nastawieniem terapeuty, który nie powinien nikogo leczyć. Do innego psychoterapeuty powiedziałem: „Dopiero co zacząłem przyjmować brata, a ty przyjmujesz jego siostrę od pięciu lat – musisz sporo o nich wiedzieć. Kiedy jej się polepszy?” Na co on odpowiedział: „Nie spieszy mi się.” To jest kobieta z trójką małych dzieci, a terapeucie się nie spieszy. Cóż, mnie się jednak spieszy. Chcę leczyć ludzi. Nie interesują mnie postępy. Postępy są jak próbowanie. Kiedy pacjent mówi „Zamierzam przestać pić” wiesz dobrze, że nie zamierza przestać pić, i to jest to. Tak więc postęp w niczym nie pomaga. Musisz wyleczyć pacjenta, czyli musisz wygrać całą pulę.

I tutaj muszę powiedzieć coś naprawdę strasznego o terapii psychoanalitycznej. Mamy teraz dwie różne rzeczy – jedna to psychoanaliza, a druga to terapia psychoanalityczna. Oczywiście każdy w Instytucie Psychoanalitycznym wie, i wielu ludzi się z tym zgadza, że to psychoanaliza jest tą poważną rzeczą. Psychoanalityk mówi: „Mogę leczyć ludzi”, jednak jeśli uczysz się terapii psychoanalitycznej nie powinieneś nikogo leczyć, ponieważ nie wiesz tak wiele jak psychoanalityk i powinieneś jedynie robić postępy. W ten sposób ta cała sprawa z terapią psychoanalityczną brzmi jak żart zrobiony stażystom przez lekarzy mówiących: „Nauczymy was różnych drobnych rzeczy, które robi się na sali operacyjnej, ale kiedy przyjdzie do wycinania wyrostka to musicie być jak ja.” Cóż, chirurdzy nie uczą studentów w ten sposób – mówią im jak należy wyciąć wyrostek. Następną rzeczą jest kwestia komfortu. „Nie czuję się komfortowo stosując ten rodzaj terapii.” Odpowiadam na to, że jeśli nie czujesz się komfortowo, to czemu nie zostaniesz kimś innym niż psychoterapeutą? Nie masz prawa tak mówić. Nie jesteś tu po to, żeby czuć się komfortowo. Jesteś tu po to, żeby leczyć pacjentów. Analogicznie, stażysta mógłby powiedzieć chirurgowi „nie czuję się komfortowo w sali operacyjnej z założonymi rękawiczkami”, chirurg nie odpowie wtedy „oczywiście, nie możemy pozwolić, żeby nasi stażyści czuli się niekomfortowo, rób co ci się podoba, nie musisz mieć nawet fartucha operacyjnego.” Odpowiadam na to: „Jeśli nie czujesz się komfortowo, wybierz sobie inną specjalizację, na przykład psychiatrię.’

Jeszcze inna sprawa: „Nie możesz nikomu pomóc, on musi pomóc sobie sam.” To są po prostu bzdury. Ludzie pracujący w organizacjach tak naprawdę nie muszą niczego robić tak długo jak przestrzegają zasad i nie wyleczą zbyt wielu pacjentów (to naprawdę strasznie wkurza ludzi w takich organizacjach- wyrzucą cię, wiem to z własnego doświadczenia). Ale jeśli masz prywatną praktykę i dostajesz większe wynagrodzenie za swoją pracę, musi ona jednak przynosić większe efekty. Nie możesz po prostu usiąść i powiedzieć do rozsądnej osoby „Nie mogę ci pomóc. Musisz pomóc sobie sam.” Możesz mówić tak do jakiegoś głupka, albo osoby skrzywionej przez poprzednią terapie, ale nie do prawdziwego człowieka. Jeśli ktoś kto zna się na swojej własnej pracy przychodzi na psychoterapię, a ty mówisz mu „nie mogę ci pomóc, musisz pomóc sobie sam,” to po prostu odejdzie i nie będę go za to winił.

Na przykład, wiecie bardzo dobrze jak można namówić ludzi do tego, żeby się zabili. Wiecie też jak można ich namówić, żeby się upili. Można namówić kogoś, żeby się nie zabił, albo żeby nie poszedł się upić. W tej sytuacji musicie wiedzieć jak powiedzieć mu co ma zrobić i co mu powiedzieć. Możecie powiedzieć pacjentowi: „Nie zabijaj się.” Jeśli powiecie to źle, może okazać się, że nie potraficie ludziom niczego powiedzieć tak, jak należy, szczególnie, gdy powiedziałeś to już jutrzem pacjentom i oni skoczyli z mostu. Oni nie skoczyli dlatego, że powiedziałeś im, żeby się nie zabijali, skoczyli, ponieważ powiedziałeś im to źle, żeby udowodnić, że nie potrafisz pomagać pacjentom.

Inną drogą do wyjścia z „nierobienia niczego” jest błędne przekonanie o całej osobowości. „Ponieważ cała osobowość jest w to włączona, jak można oczekiwać, że wyleczy się kogokolwiek, tym bardziej w mniej niż pięć lat?” Okej. Wg mnie ma to wiele wspólnego z drzazgą w palcu u nogi. Jeśli palec ulegnie zakażeniu od drzazgi, człowiek zaczyna lekko utykać, a jego mięśnie nóg napinają się. W miarę jak chodzi, jego mięśnie grzbietu napinają się, żeby zrekompensować napięcie mięśni nóg. A żeby to zrekompensować napinają się mięśnie szyi, potem mięśnie czaszki i wkrótce człowiek zaczyna cierpieć na ból głowy. Dostaje gorączki z powodu infekcji, ma przyspieszony puls. Innymi słowy wszystko jest w to włączone – jego cała osoba, łącznie z bolącą głową, dodatkowo wścieka się on na drzazgę, albo kogoś, kto ją tam pozostawił i pewnie spędzi mnóstwo czasu u prawników. Cała jego osobowość jest w to włączona. Wzywa on więc znajomego chirurga (tego samego, który stwierdził: „Jeśli nie czujesz się komfortowo, możesz operować w swoim codziennym ubraniu, bez wkładania rękawiczek.”) Chirurg przychodzi, patrzy na pacjenta i mówi: „Cóż, to bardzo poważna sprawa. Jak widzisz włączona jest w to cała osobowość. Twoje całe ciało. Masz gorączkę; masz przyspieszony oddech, przyspieszony puls, twoje wszystkie mięśnie są napięte. Myślę, że zajmie to jakieś trzy, czy cztery lata, ale nie gwarantuję wyników. W naszym zawodzie nie udzielamy żadnych gwarancji. Myślę, że damy sobie z tym radę w ciągu trzech czy czterech lat. Oczywiście wiele będzie zależało od ciebie i wtedy będziemy w stanie wyleczyć ten stan.” Pacjent odpowiada: „Tak, dobrze, w takim razie odezwę się jutro.” I idzie do drugiego chirurga. A ten chirurg mówi mu z kolei: „O, masz zakażony palec od tej drzazgi.” Bierze pincetę i wyciąga drzazgę, gorączka ustępuje, puls spada, rozluźniają się mięśnie głowy, potem mięśnie grzbietu i nóg. Człowiek wraca do normalności w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.

Tak powinno się praktykować psychoterapię. Znajdujesz drzazgę i wyjmujesz ją. Zezłości to wielu ludzi, zaczną udowadniać ci, że pacjent tak naprawdę nie jest wyleczony, albo nie był poddany pełnej analizie. To nie jest w porządku, żeby mówić „W porządku doktorze, to ilu pacjentów poddałeś pełnej analizie?” Odpowiedź na to jest tylko jedna: „Czy masz świadomość jak wrogo jesteś nastawiony?” Wszyscy piszą artykuły naukowe. Tak naprawde jest do napisania tylko jeden artykuł zatytułowany „Jak leczyć pacjentów”. Tylko ten, jeśli chcesz naprawdę dobrze wykonywać swoją pracę.

Pozwólcie, że opowiem pewną anegdotę. Mam w Czechosłowacji przyjaciółkę, pisarkę i wydawcę. Ostatnio napisała do mnie i poprosiła o dwie rzeczy: Jedną z nich były amerykańskie opowiadania, wiec wysłałem jej ”New Yorkera” i zamówiłem w wydawnictwie Groovy Press kilka zbiorów opowiadań. Drugą rzeczą, o którą prosiła były środki uspokajające. Tak się to robi w Czechosłowacji. Mogą albo brać środki uspokajające, albo się zabić, wiec jeśli nie jesteś gotowy by się zabić bierzesz coś na uspokojenie. Tak właśnie polityka łączy się z psychiatrią. Jestem pewien, że moi przyjaciele zajmujący się psychiatrią radykalną będą tym zainteresowani. Bardzo podobnie jest z przepisywaniem pacjentom pigułek. Pigułki są dobre, ale nie uważam za właściwe skazywania wszystkich swoich pacjentów na wegetację. Podążając tym śladem dojdziemy do strasznego medycznego modelu psychoterapii, który straszy ludzi i wywołuje u nich koszmary. Jednak uważam, że to bardzo dobry model dlatego, że działa w innych warunkach. Jeśli masz zamiar leczyć ludziom głowy myślę, że powinieneś używać medycznego modelu. Osobiście nazywam siebie mechanikiem od głowy– tym właśnie jestem. Jeśli przychodzisz ze źle działającymi trybikami w głowie powiem „okej, spróbujemy naprawić twoją głowę. To, co dzieje się poza twoją głową należy do innej dziedziny niż ta, którą się zajmuję i mogę być tym zainteresowany, ale to nie jest moje podstawowe zajęcie.” Jeśli masz zamiar to robić to pierwszą rzeczą, której musisz się nauczyć jest prosta, czysta psychoterapia. Innymi słowy: jest pacjent siedzący w fotelu i jesteś ty siedzący w fotelu, bez żadnych gadżetów. Jest tylko dwoje ludzi – to wszystko. A dwa fotele są dla wygody. Niektórzy nawet nie używają foteli. Problemem prawdziwego psychoterapeuty jest co zrobić, kiedy jestem w pokoju z osobą zwaną pacjentem, podczas gdy jestem tak zwanym terapeutą? Absolutnie żadnych gadżetów – żadnych notatników, dyktafonów, muzyki, niczego. Właśnie tak uczysz się psychoterapii. Kiedy już się tego nauczysz, jesteś ekspertem i możesz zacząć wprowadzać dodatki. Jednak dla mnie wprowadzanie urządzeń i dodatków w jakimkolwiek rodzaju psychoterapii zwykle świadczy o tym, że terapeuta nie wie co robi. Ciężko jest stwierdzić, co robisz w psychoterapii, ponieważ większość z niej jest na poziomie wydziału medycznego Uniwersytetu Paryskiego z XVI stulecia, kiedy to ludzie używali wielu mądrych słów i organizowali wiele konferencji, ale żadnemu z pacjentów się nie poprawiało. Okej. Myślę, że to tyle.

* Tłumaczenie tekstu z angielskiego dla www.analizatransakcyjna.pl , 2008 (P. Pajer)